Obóz na Głównej


Dnia 10.11.1939 r. (?) w godzinach wieczornych, Jan Chełmicki został wysiedlony wraz z rodziną przez wojsko niemieckie z mieszkania przy ul. Śniadeckich 4/12 w Poznaniu w którym przebywali i przewiezieni autobusami do Lager Głowna.
 
Obóz Przesiedleńczy na Głównej (1939-1940).

Na terenie Wielkopolski przygotowania do wysiedleń ludności polskiej do Generalnego Gubernatorstwa podjęto w połowie października 1939 roku, a w następnym miesiącu powstały tutaj specjalne placówki zajmujące się akcjami wysiedleńczymi, na których czele stali funkcjonariusze policji bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst - SD). Do podstawowych kryteriów stosowanych przy wyborze Polaków przeznaczonych do wysiedlenia należały: aktywna przeszłość polityczna, predyspozycje do pełnienia roli przywódców w działalności konspiracyjnej przeciw okupantowi, przynależność do inteligencji, posiadany majątek, miejsce zamieszkania, a często też niechętny stosunek miejscowych Niemców do poszczególnych osób. Wywożono również osoby, które przybyły tutaj po 1918 roku z terenów byłego zaboru austriackiego.

 Przed akcjami wysiedleńczymi władze policyjne wspólnie z landratami i burmistrzami poszczególnych powiatów i miast sporządzały imienne listy osób podlegających wywiezieniu. Wysiedlenia przeprowadzano najczęściej w późnych godzinach wieczornych i nocą, rzadziej wcześnie rano, a terminy akcji, aby wykorzystać moment zaskoczenia, utrzymywano w ścisłej tajemnicy. Na ubranie się i spakowanie wyznaczano najczęściej od 10 do 30 minut. Każdy z wysiedlonych mógł zabrać tylko ręczny bagaż zawierający odzież, koc, naczynia i sztućce oraz żywność, najpierw na kilka, a od 1940 roku - na kilkanaście dni. Waga bagażu nie mogła przekraczać 25-30 kg na osobę dorosłą oraz 10 kg na dziecko. Wyposażenie mieszkania lub domu, przedmioty wartościowe, jak biżuteria czy dzieła sztuki, oraz oszczędności ulegały konfiskacie. Początkowo zezwalano na posiadanie 200 zł na osobę, później kwotę tę ograniczono do 10 marek niemieckich.
  Źródło: Kronika Miasta Poznania 2002 Nr2 ; Zawady i Główna, str. 300-311.

Z relacji Anieli Kostrzewskiej, córki Jana Chełmickiego, kwiecień 2019 r.

"Za torami kolejowymi jak się szło nad Rusałkę1 była olejarnia, jedna jedyna na cały Poznań i produkowała taki ciemny olej2. Akurat w tym samym dniu co nas wywozili poszliśmy rano z Walochem3 w kolejkę o piątej rano może trochę później. To było chyba 10 listopada 1939 r. Kupiliśmy dwie butelki oleju, a butelki trzeba było mieć swoje. W domu nie było za wiele do jedzenia, więc myśmy ten olej wlewali na talerzyk, posoliło się trochę i maczaliśmy w nim chleb. Fajnie smakowało.
Potem cały dzień spędziliśmy w domu, jak to bywało i wieczorem, jak szykowaliśmy się do spania zobaczyłam światła na przeciwnej stronie ulicy
(Śniadeckich), cały dom był oświetlony, ludzie biegali, Niemcy chodzili w mundurach. To była chyba dziesiąta godzina. Myślałam, że coś się tam stało. Tymczasem za parę minut, jak powiedziałam w domu, że coś się dzieje, rozległo się rąbanie do drzwi. Waloch wyszedł na balkon i powiada, że cała ulica obstawiona po jednej i drugiej stronie autobusami. Zapukali i kazali nam się wynosić. Mama zapytała niemca o co chodzi, Niemiec odpowiedział, że jutro jest wasze święto i wieziemy was na święto4. Myśleli że mieszkania są duże i lepiej wyposażone. Były to bloki administracji miasta. Nasza ulica była najbliżej dworca, względnie elegancka.
Mama zawsze miała uszykowany worek z pierzynką i każdy wiedział co ma wziąć w razie czego,
bo były już słuchy, że wywożą do Generalnej Guberni. Wypędzali z mieszkania, odbierali klucze, a cała ulica była obstawiona autobusami i do nich pakowali ludzi. Każdy łapał co tylko mógł złapać. Wychodziliśmy szybko, bo każdy się bał, że zostanie pobity.
Ja złapałam teczkę w której były oleje te dwa litry. Jak weszłam do autobusu to słyszałam, że w teczce brzękło. Pomyślłam, że chyba zbiła się butelka, ale nie byłam pewna. Postawiłam teczkę na pierwszym siedzeniu bo chciałam zobaczyć gdzie poszła mama. Znalazłam ją i poszłam na swoje miejsce, a w tym miejscu gdzie stała teczka usiadł Niemiec. Jak wysiedliśmy na Głównej to patrzę, a z tego miejsca na który stała moja teczka, wstaje oficer w jasnym prochowcu z wielką plamą oleju na całym tyłku. Myślałam, że pęknę. Jak powiedziałam wiarze, to naprawdę było wesoło, a on na pewno klął.
Jedna butelka oleju ocalała.
Jechaliśmy w nocy. Nikt nie mógł się zorientować gdzie jesteśmy. Niektórzy poznawali po konturach i powiedzieli, że to jest Główna. Tam był obóz przejściowy, baraki pobudowane
na szybko i tam był chyba wysiedlony jakiś gospodarz wiejski, bo na dole była stajnia na do góry (na strychu) miejsca do spania.
Jak wyszliśmy z autobusu trzeba się było ustawić w szeregu. Baliśmy się, że nas rozdzielą. Była komenda mężczyźni i chłopacy do 10 roku życia na prawo, a kobiety i dzieci do 10 roku życia na lewo. Ojciec i Waloch poszli w jedną stronę, a my w drugą. Dostaliśmy pomieszczenie nad stajnią, odgrodzone było od ściany deską i tam narzucana słoma żeby kłaść się na niej. W ciągu dnia można się było spotykać na podwórzu.
Na Głównej byliśmy chyba tydzień albo dwa i się dowiedzieliśmy, że szykują wywózkę do Generalnej Guberni. Dzień przed wyjazdem wyczytywali kto tam jedzie. Tego samego dnia zawołali ojca do biura i wręczyli mu zwolnienie. Ojciec jak nas wywieźli pisał o zwolnienie i okazało się, że ci Niemcy co mieszkali w naszym domu i pracownicy z Opery też wysłali listy, bo nie ma kto pracować i nas zwolnili.
Tatuś w domu miał kanarki w klatkach. We wnęce w domu i hodował kwiaty i bawełnę.
Niemcy się do naszego mieszkania nie wprowadzili, ale jak wróciliśmy to kanarków już nie było.

  Mieliśmy szczęście, że w naszym domu mieszkali właściwie sami Niemcy, bo właścicielką domu
była Niemka, która mieszkała w USA. Przyjeżdżała latem skasować kasę od administratora. Jak przyjeżdżała, to posyłała mnie po świeże mleko. Jednego roku jak szlam do komunii świętej, to powiedziała że kupi mi buty. Zabrała mnie do miasta i poszłyśmy do Baty5 i kupiła mi nowe buty na komunię.
Ta Niemka miała dwie córki, które mieszkały w Berlinie i też często przyjeżdżały do tego mieszkania."

1 - Jezioro Rusałka – jezioro zaporowe o powierzchni 36,7 ha, powstałe w 1943 r., leżące w Poznaniu, w zachodnim, golęcińskim klinie zieleni. Zasilane przez Bogdankę i Golęcinkę. W chwili zaistnienia wyżej opisywanego zdarzenia jezioro jeszcze nie istniało. Jest ono jednak na tyle charakterystycznym i znanym punktem
na mapie Poznania, że pojawia się we współczesnym przekazie jako punkt odnieienia. W tym miejscu należy wspomnieć, że do wykonania prac ziemnych związanych z utworzeniem zbiornika zostali zmuszeni Żydzi osadzeni w niemieckich obozach pracy przymusowej na terenie Poznania.
Do utwardzania dna wykorzystywano macewy, po likwidowanej synagodze i cmentarzu żydowskim przy ul. Głogowskiej. Do kopania jeziora przymusowo wykorzystywano również mieszkańców Poznania, w tym Helenę Dobroszczyk (z domu Chełmicką), siostrę Anieli Kostrzewskiej.
3 - "Waloch" - Walerian Chełmicki, syn Jana Chełmickiego.
4 - 11 listopada - Narodowe Święto Niepodległości.
5 - "Bata" - znany sklep obówniczy czeskiej firmy, majacy siedzibę przy jednej z głównych ulic w Poznaniu.

Część wysiedlonych osób od razu wywożono transportami kolejowymi do Generalnego Gubernatorstwa, pozostałych umieszczano w specjalnie utworzonych obozach przejściowych (Durchgangslager). W końcu października 1939 roku decyzją niemieckiego nadburmistrza miasta dra Gerharda Schefflera taki obóz utworzono w Poznaniu. Na pomieszczenia obozowe wybrano zabudowania położone w dzielnicy Główna
przy ul. Bałtyckiej, gdzie do września tego roku mieściły się magazyny wojskowe. Po zajęciu Poznania
przez wojska niemieckie więziono tam przez kilka dni polskich jeńców wojennych.
 
Obóz na Głównej od listopada do połowy grudnia 1939 roku nazywany był w dokumentach niemieckich Lager Głowna, Sammellager Głowna (obóz zbiorczy) lub Internierungslager Głowna (obóz dla internowanych), później, aż do likwidacji w maju 1940 roku - Durchgangslager Głowna (obóz przejściowy). Komendantami wojskowymi obozu byli kolejno: od listopada 1939 do stycznia 1940 roku SS-Sturmbannfiihrer Albert Sauer, od stycznia do kwietnia 1940 roku SS-Obersturmbannfiihrer Kasper Schwartzhuber, ostatnim SS-Obersturmbannfiihrer Schmidt. Podlegało im kilkudziesięciu funkcjonariuszy policji bezpieczeństwa zatrudnionych w obozie oraz policji ochronnej i żandarmerii pełniących służbę wartowniczą.
  Źródło: Kronika Miasta Poznania 2002 Nr2 ; Zawady i Główna, str. 300-311.


Dowództwo obozu na Głównej, 1940 r. Ze zb. IZ.
 

Strażnicy obozu na Głównej, 1940 r. Ze zb. IZ.

Albert Sauer (ur. 17 sierpnia 1898 w Międzyzdrojach, zm. 3 maja 1945 w Falkensee) – zbrodniarz hitlerowski, komendant obozów koncentracyjnych Mauthausen-Gusen i Kaiserwald oraz SS-Sturmbannführer.
W marcu 1945 zastępował także czasowo – na stanowisku komendanta Ravensbrück – Fritza Suhrena.

Członek SS (nr 19180) i NSDAP (nr 862698). Służbę obozową rozpoczął w Sachsenhausen w 1937.
Był pierwszym komendantem obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen od sierpnia 1938 do lutego 1939.
Od listopada 1939 do stycznia 1940 był komendantem obozu przesiedleńczego na Głównej w Poznaniu.
W 1940 Sauer objął funkcję komendanta „Centralnego obozu przesiedleńczego” (niem. Durchgangslager
I der Umwandererzentralstelle Posen, Dienststelle Litzmannstadt) mieszczącego się w okupowanej Łodzi, w budynkach po dawnej fabryce tkanin B.A. Gliksmana przy ulicy Łąkowej 4 (niem. Wiesenstraße) znajdujących się w obrębie dzisiejszej dzielnicy Polesie. Następnie pełnił funkcję kierownika obozu (Schutzhaftlagerführer) w Sachsenhausen (wrzesień 1942 – kwiecień 1943). Od 1 października 1943
do 15 października 1944 Sauer był komendantem obozu koncentracyjnego głównie dla wileńskich Żydów
w Kaiserwald koło Rygi. W marcu 1945 pełnił tymczasowo funkcję komendanta Ravensbrück, gdyż Fritza Suhrena oddelegowano do likwidacji różnych pomniejszych podobozów. Sauer zginął 3 maja 1945, zastrzelony przez amerykańskich żołnierzy podczas próby ucieczki.
Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Sauer, 25.10.2019 r., godz. 11.50.
 
W obozie postawiono pięć różnej wielkości baraków przeznaczonych dla wysiedlonych. Według obliczeń niemieckiej administracji obozu mogły pomieścić od 4 do 4,5 tys. osób. Dwa największe (nr 2 i 4), piętrowe, zbudowano z drewna i czerwonej, półklinkierowej cegły. Jeden miał ok. 50 m szerokości i 120 m długości, drugi odpowiednio 30 i 100 m. Trzy mniejsze baraki (nr 3, 4 i 5) były drewniane. Wysiedleńcy spali na drewnianych pryczach lub na betonowych posadzkach pokrytych cienką warstwą słomy. We wszystkich barakach stały piece opalane węglem.
 

Potrójny płot z drutu kolczastego otaczający
obóz na Głównej. Ze zb. IZ.
 

Ogrodzone przejście w obozie na Głównej,
1940 r. Ze zb. IZ.
Do zabudowań obozowych należały też murowany budynek niemieckiej administracji oraz kilka mniejszych, drewnianych baraków służących jako pomieszczenia gospodarcze (kuchnie, umywalnie i warsztaty). Ponadto w jednym z budynków, postawionym z bloków kamiennych, mieściły się biura polskiej administracji obozu, pomieszczenia, gdzie rejestrowano i rewidowano wysiedlonych oraz szpitalik obozowy. Funkcję aresztu pełnił mały, parterowy barak, pierwotnie kurnik. Cały teren, łącznie z dużym placem znajdującym się pośrodku, otoczony był potrójnym płotem z drutu kolczastego, a w jego narożnikach stały wysokie wieże wartownicze z zainstalowanymi reflektorami, które nocą oświetlały obóz. Wzdłuż płotów wykopano płytki rów. Do obozu należały również rampa i bocznica kolejowa dochodząca tu z dworca Poznań-Wschód.
  Źródło: Kronika Miasta Poznania 2002 Nr2 ; Zawady i Główna, str. 300-311.


Plan obozu na Głównej w Poznaniu, 1940 r. Ze zb. IZ
 
W okresie od 5 listopada 1939 r. do 20 maja 1940 r. w obozie przejściowym na Głównej osadzonych zostało ok. 33 tys. 500 osób, z których 32 tys. 986 wywieziono do Generalnego Gubernatorstwa. Było wśród nich 31 tys. 424 Polaków, 1112 Żydów oraz 450 Cyganów. Spośród wysiedlonych osób ponad 26 tys. było mieszkańcami Poznania, a ok. tysiąc - powiatu poznańskiego. W marcu i kwietniu 1940 roku przywożono też na Główną Polaków wysiedlanych z innych miast i powiatów Wielkopolski: Środy, Pniew, Szamotuł, Śremu, Wągrowca, Leszna i Gniezna. W połowie grudnia 1939 roku liczba więzionych tutaj osób wynosiła ok. 3 tys. osób, natomiast w końcu stycznia i w lutym 1940 roku wahała się od 3 do 3,5 tys.
 

Bocznica kolejowa obozu na Głównej. Ze zb. IZ.
 

Brama i strażnik obozu na Głównej,
1940 r. Ze zb. IZ.
 
Pierwsze zorganizowane wysiedlenia ludności polskiej z Poznania miały miejsce wczesnym rankiem
w niedzielę 5 listopada 1939 r. Tego dnia do obozu na Głównej przywieziono autobusami miejskimi
i samochodami ciężarowymi 217 osób. Wśród tej i kilku kolejnych przywożonych tutaj grup wysiedlonych znaleźli się w większości przedstawiciele inteligencji, w tym profesorowie Uniwersytetu Poznańskiego, nauczyciele szkół średnich i powszechnych, prawnicy, lekarze, wysocy urzędnicy państwowi
oraz przemysłowcy i kupcy poznańscy.
 
W dniu 11 listopada 1939 r. powstał w obozie Polski Komitet. Okoliczności jego powstania przedstawia relacja jednego z członków spisana w 1947 roku: "Pewnego ranka w listopadzie 1939 r. wywołali Niemcy wszystkich Polaków na plac obozowy. Oddzielono kobiety z małymi dziećmi, a następnie dzielono mężczyzn na grupy według wieku. Krok ten wywołał paniczny nastrój wśród wysiedlonych; niektórzy sądzili, że Niemcy nas rozstrzelają. Po przeprowadzeniu wspomnianego podziału na grupy Niemcy kazali wystąpić tym, którzy służyli w armii niemieckiej i ustawili ich według uzyskanych przez nich stopni. Tak samo postąpili z tymi, którzy służyli w wojsku polskim. Okazało się wówczas, że najstarszy rangą był p. Jerzykiewicz, który w armii Hallera był kapitanem. Z tego względu został on Lageraltester. Potem pytali Niemcy o zawody i według nich rozdzielali dalsze funkcje, tworzyli stolarnię, fryzjernię, warsztat szewski, krawiecki itd. Komitet, który wówczas powstał, dzielił się na następujące działy: kartoteka, kuchnia, polska poczta, kantyna, szpitalik, straż pożarna, przychodnia lekarska".
 

Rejestracja przywiezionych do obozu. Ze zb. IZ.
 

Wnętrze obozowego baraku na Głównej,
1940 r. Ze zb. IZ.
 
W skład Polskiego Komitetu (zwanego też często polskim "samorządem" lub polską administracją obozową), którego przełożonym został wspomniany już Bolesław Jerzykiewicz, wchodziło 15 członków, a łącznie ze wszystkimi pracownikami ok. 70 osób. Do podstawowych obowiązków współpracowników Komitetu należała pomoc niemieckim funkcjonariuszom i urzędnikom w prowadzeniu rejestracji przywożonych tu Polaków oraz przygotowywanie imiennych list osób przeznaczonych do poszczególnych transportów. Jednak członkowie Komitetu, wspólnie z pozostałymi wysiedlonymi, starali się przede wszystkim - na ileto było możliwe - uczynić bardziej znośnymi warunki życia w obozie. Dlatego od początku 1940 roku warunki egzystencji więzionych na Głównej w porównaniu z innymi obozami przesiedleńczymi były lepsze.
Jak oceniali sami wysiedleni, "w dużej mierze Komitetowi Polskiemu utworzonemu w obozie trzeba zawdzięczać, że warunki dość trudne nie stały się jeszcze gorszymi". Pracownicy Komitetu zapoznawali wysiedlonych z obowiązującymi w obozie rygorami i przepisami, starając się w ten sposób ustrzec ich od kar i prześladowań ze strony niemieckiego kierownictwa obozu. Wspierali też starania, w szczególnie uzasadnionych przypadkach, o uzyskanie od niemieckich władz obozowych przepustek, które pozwalały
na załatwienie, przed ostatecznym wywiezieniem, ważnych spraw rodzinnych. Zasadnicze znaczenie miało zorganizowanie tzw. poczty, dzięki której do wysiedlanych docierały przesyłane od rodzin i przyjaciół paczki z żywnością i odzieżą.
 
Organizowane spośród wysiedlonych Polaków ekipy rzemieślnicze różnych specjalności wykonywały
na terenie obozu prace remontowe i budowlane. Dzięki ich pracy w miejsce polowych, wojskowych kuchni urządzono w barakach dwie w miarę normalne kuchnie, zaś zamiast stojących na dziedzińcu koryt z wodą do mycia wymuszono zgodę niemieckiej administracji na zbudowanie w jednym z baraków prowizorycznych umywalni oraz osobnych ustępów dla kobiet i mężczyzn. Baraki uszczelniono przed zbliżającą się zimą, zorganizowano straż pożarną oraz usługi szewskie i krawieckie dla osób na stałe zatrudnionych w obozie.
W początkach grudnia 1939 roku powstała też kantyna, gdzie sprzedawano przede wszystkim towary spożywcze. Na terenie obozu działała ponadto placówka Caritasu, zajmująca się zaopatrywaniem w żywność i odzież najbardziej potrzebujących.
 

Przed kuchnią obozową. Ze zb. IZ.
 

Więźniowie w kolejce po wodę w obozie
na Głównej, 1940 r. Ze zb. IZ.
 
Utworzono prowizoryczny szpitalik składający się z dwóch pomieszczeń - w jednym była przychodnia lekarska, w drugim sala chorych dla 30 osób. W skład personelu pielęgniarskiego i lekarskiego wchodzili sami wysiedleni. Problemem był brak leków i środków opatrunkowych. Pomocą służyli poznańscy farmaceuci lub ich rodziny, przesyłając z posiadanych jeszcze zapasów za pośrednictwem polskiej poczty potrzebne leki.
 
Po przywiezieniu do obozu, w większości przypadków nocą, wszystkich wysiedlonych rejestrowano, co trwało najczęściej kilka godzin. Później poddawano ich rewizji mającej na celu odebranie cenniejszych przedmiotów oraz pieniędzy, które czasem udało się zabrać z domu. W listopadzie i grudniu 1939 roku szczegółowe rewizje przeprowadzane były najczęściej raz, bezpośrednio przed transportem do Generalnego Gubernatorstwa.
Od stycznia 1940 roku wysiedlonych rewidowano już dwa razy, także po przywiezieniu do obozu, a sposoby przeszukiwania były szczególnie upokarzające. Po rejestracji i rewizji wysiedlonych kierowano do baraków, najczęściej oddzielając kobiety z małymi dziećmi od mężczyzn. Tworzono dwudziestoosobowe grupy, na czele których stali tzw. starsi. Podlegali oni gospodarzom poszczególnych baraków odpowiedzialnym za przestrzeganie obowiązującego regulaminu obozowego. Gospodarze tylko w wyjątkowych wypadkach mogli się kontaktować z niemieckimi władzami w obozie, większość zaś spraw wymagających interwencji załatwiać musieli wyłącznie członkowie Polskiego Komitetu.
 

  Personel szpitala w obozie na Głównej,
1940 r. Ze zb. IZ.
 

Szpitalik w obozie na Głównej,
1940 r. Ze zb. IZ.
Niemiecki regulamin obozowy (Lagervorschrift) miał 27 punktów. Nakazywano w nim m.in. bezwzględne przebywanie w barakach w godzinach od 21 wieczorem do 6 rano, obecność podczas codziennej kontroli stanu liczbowego baraków przeprowadzanej o godzinie 17, przestrzeganie ciszy nocnej od godziny
9 wieczorem do 6 rano oraz utrzymywanie czystości w poszczególnych pomieszczeniach. Obowiązywał
też nakaz oddawania ukłonu przez wysiedlonych mężczyzn przedstawicielom władz niemieckich, w tym komendantowi oraz oficerom podczas przeprowadzania inspekcji obozu. Zabronione było - pod groźbą surowych kar - podchodzenie do bramy obozowej, przekazywanie, poza oficjalną pocztą, jakiejkolwiek korespondencji oraz "wszelkiego rodzaju politykowanie i podburzanie, rozsiewanie fałszywych wiadomości i urządzanie zebrań". Za wszystkie przewinienia przewidywano kary, o których decydował komendant obozu. Należały do nich dodatkowe prace, stawianie pod pręgierz oraz publiczna chłosta. Do połowy stycznia 1940 roku, z wyjątkiem dzieci, osób sędziwych oraz kobiet w ciąży, wszyscy wysiedleni musieli wykonywać różne prace porządkowe na placu apelowym, w barakach, kuchni i warsztatach obozowych. Pracowano w godzinach od 8 do 12 i od 14 do 17. Później, aż do likwidacji obozu, pracowali wszyscy, z wyjątkiem małych dzieci oraz osób posiadających zwolnienia lekarskie. Młodych mężczyzn w wieku od 14 do 30 lat obowiązywała codzienna poranna gimnastyka.
 
"Na czele obozu stał major niemiecki, który urzędował w swej kancelarii i był dla petentów niedostępny - wspominał po wojnie więziony na Głównej profesor UP Tadeusz Silnicki. - Major niemiecki dał się poznać wszystkim ze swych przemówień i instrukcji udzielanych nam na zbiórkach. Pamiętam takie trzy przemówienia. W pierwszym objaśniał nam, że powrót do Poznania jest wykluczony i że nie ma sensu oddawać się złudzeniom. Wyjątek zachodzi tylko dla obcych poddanych, którzy przez pomyłkę zostali wysiedleni, oraz dla osób pochodzenia niemieckiego (Volksdeutsche); (...) Drugim razem wzywał
do "Sittlichkeit" i "Kameradschaft" - obyczajowości i koleżeństwa. Wezwanie zatem natury moralnej,
co najmniej niepotrzebne, jeśli nie prowokacyjne. Za trzecim występem kazał podzielić się wysiedleńcom
na 4 grupy: 1) pracowników fizycznych, 2) kupców i przemysłowców, 3) lekarzy, 4) profesorów. Pierwsi otrzymali instrukcje, że mają dbać o porządek w obozie i obietnicę otrzymania wynagrodzenia za szczególnie gorliwą pracę. Drudzy mieli się zająć aprowizacją i rozdzielaniem środków żywności. Grupa trzecia niechaj czuwa, by nie wybuchła w obozie epidemia, ale jak to uskutecznić bez środków dezynfekcyjnych, nie wyjaśnił.
Do grupy czwartej, profesorskiej, nie zwrócił się z żadnym apelem, przyszli natomiast żołnierze i kazali profesorom nosić chleb, który właśnie przywieziono. Widocznie kwalifikacje nasze były w obozie niepotrzebne, mogliśmy przydać się jedynie jako siła transportowa".
 

Poczta obozowa. Ze zb. IZ.
 

Transport przesyłek pocztowych. Ze zb. IZ.
W zachowanych niemieckich dokumentach określone zostały dzienne normy żywnościowe w obozie
na Głównej. Przewidywały one na jedną osobę każdego dnia ok. 250 g chleba, 400 g ziemniaków, 10 g mąki, 50 g mięsa, 20 g masła lub innego tłuszczu oraz trzy razy w tygodniu po 25 g marmolady. Wyznaczono też specjalne przydziały dla dzieci do lat sześciu, wynoszące pół litra mleka dziennie, oraz karmiących matek i chorych w szpitalu. Jednak wysiedleńcy nie otrzymywali z reguły ustalonych przydziałów żywności. W szczególnie trudnej sytuacji znalazły się pierwsze grupy wysiedlonych, którym niewielkie racje żywnościowe dawano dopiero po dwóch, a nawet trzech dniach pobytu.
 
Dzienne wyżywienie obozowe składało się z trzech posiłków. Rano wydawano chleb i czarną kawę zbożową, w południe zupę, na kolację ponownie chleb i kawę, a czasem trochę masła lub margaryny oraz marmoladę. Wysiedleni wspominali: "Menu obiadowe jest ściśle na cały czas trwania obozu ustanowione. Jeden dzień brukiew, na drugi kapuśniak, na trzeci krupnik z kaszy. Ułatwia to zarządowi obozu dostarczanie wszystkim regularnie "pożywnej strawy" a nam, obozowcom, trawienie. Objawy biegunki są na porządku dziennym".
Te niewielkie i mało wartościowe racje żywnościowe część wysiedlonych osób uzupełniała przesyłanymi
do obozu paczkami żywnościowymi.
 

Kantyna obozowa. Ze zb. IZ.
 

Obozowa umywalnia w obozie na Głównej,
1940 r. Ze zb. IZ.
 
Zimno panujące w nieszczelnych barakach było przyczyną masowych przeziębień i poważniejszych zachorowań, zwłaszcza na zapalenia płuc i oskrzeli. Pod koniec stycznia i w lutym 1940 roku w niemieckim dzienniku obozowym zanotowano w nocy temperatury poniżej -25 stopni. Szpitalik obozowy był stale przepełniony, chorowały szczególnie dzieci i osoby w podeszłym wieku. Dla przebywających w obozie ciężarnych kobiet polscy lekarze starali się o przepustki na odbycie porodów w szpitalach poznańskich. Zdarzyły się jednak porody w obozie, a polski personel szpitalika i inni wysiedleni starali się pomóc matkom i ich urodzonym tutaj dzieciom.
 
Trudne do wyobrażenia były warunki sanitarne panujące w obozie. Oprócz brudu dokuczały wysiedlonym wszechobecne wszy i szczury, a przeprowadzone w tych warunkach dwie akcje deratyzacji nie przynosiły większych rezultatów. Sytuacja ta była przyczyną zachorowań kilkudziesięciu osób na tyfus oraz dzieci
na szkarlatynę. W obozie na Głównej zmarło 26 osób, wśród nich 15 osób powyżej 60 roku życia
oraz pięcioro dzieci, w tym dwoje urodzonych w obozie.
 
Osadzeni w obozie na Głównej przeżywali ogromny szok spowodowany nagłą zmianą, jaka zaszła w ich życiu. Nie wiedzieli, jak długo będą tutaj przebywali, kiedy i dokąd zostaną wywiezieni, jakie będą ich dalsze losy. Dlatego tak ważne były wszelkie przeżycia duchowe, zwłaszcza religijne. W obozie regularnie, każdego dnia odmawiano modlitwy, śpiewano pieśni kościelne, a w okresie świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy odprawiano nabożeństwa. "Pierwsza msza św. w obozie odbyła się w pierwsze święto Bożego Narodzenia. Niemiecki komendant obozu Schwarzhuber zezwolił wówczas na odprawienie mszy św. - wspominał jeden z osadzonych na Głównej. - W moim warsztacie rzemieślniczym zbudowano tylko ołtarz, który można było w każdej chwili rozebrać. Lichtarze były drewniane. Z księgarni św. Wojciecha otrzymałem obraz Najśw. Serca Jezusowego (...). Mszę odprawił ks. Helak (...). Był to bardzo odważny kapłan, odprawiał msze, słuchał spowiedzi, organizował śpiewy i modlitwy wieczorne. Po pierwszej mszy odbyło się bez zezwolenia, a więc potajemnie, 7-8 mszy św. z rzędu w każdą niedzielę (...). Msze odbywały się najpierw w baraku IV, a później w baraku III. Ołtarz za każdym razem stawiano i rozbierano. Wydawało nam się, że zostaliśmy przeniesieni w czasy pierwszych chrześcijan".
 
Trzy pierwsze transporty z ludnością polską wysiedloną z Poznania do Generalnego Gubernatorstwa wyjechały z obozu na Głównej w nocy z 30 listopada na 1 grudnia 1939 r. Do 16 grudnia tegoż roku odjechało z obozu do GG łącznie 17 transportów kolejowych, którymi wywieziono 15 tys. 567 Polaków
oraz 851 Żydów. Od 18 grudnia 1939 r. do 10 lutego 1940 r. nie wysyłano z obozu żadnych transportów. Kolejnych 13 pociągów z wysiedlonymi odprawiono między 10 lutego a 15 marca 1940 r. Znalazło się w nich 13 tys. 396 Polaków. W końcu marca i w pierwszych dniach kwietnia wyjechały z obozu cztery transporty autobusowe i jeden kolejowy z ludnością żydowską i cygańską, łącznie 611 osób, a przed likwidacją obozu  maju 1940 roku odprawiono z Głównej ostatnie trzy transporty kolejowe z wysiedlonymi Polakami. Wywieziono w nich kolejnych 2 tys. 661 osób.
 

Dzieci na placu obozowym. Ze zb. IZ.
 
Polskim kierownikiem przedostatniego transportu do GG, który opuścił obóz 16 maja 1940 r., był prezydent Poznania Cyryl Rataj ski. ,,14-go czy 15 maja przejeżdżał przez Lublin transport wysiedleńców z Poznania na Kraśnik. Ten transport pod względem wytrzymałości ducha i opanowania nerwów przeszedł wszystkie inne. Nic w tym dziwnego, wysiedleńcy jechali pod opieką - jeśli tak się można wyrazić - prezydenta miasta Poznania, Ratajskiego (...). Był (...) kimś w rodzaju "komendanta warty kontrolującej pociąg", a w istocie rzeczy towarzyszył swoim ludziom w ich drodze niedoli. Gdy pociąg po nakarmieniu i opatrzeniu ludzi przez nasz P.C.K. już miał odjeżdżać, prezydent Ratajski powiedział do naszego Prezesa: Spełniłem swój ostatni obowiązek jako prezydent. Odwożę swoich ludzi tam, gdzie im nakazano się teraz osiedlić. Pociąg ruszył. Prezydent Ratajski stanął w otwartym oknie (...). Zawołał: Niech żyje Polski Czerwony Krzyż! Niech żyje Lublin! Wdzięczni wam jesteśmy całym sercem (...). Wszyscy mieli oczy pełne łez. Jeszcze raz zasrebrzyła się ku nam piękna senatorska głowa. Prezydent Ratajski wychylił się z okna i krzyknął: Nie bójcie się o nas.
My, Poznaniacy jesteśmy twardzi, wytrzymamy!".
 

Wywóz więźniów z obozu na Głównej,
1940 r. Ze zb. IZ.
 

Więźniowie pracujący w obozie na Głównej
1940 r. Ze zb. IZ.
 
W dniu 21 maja 1940 r. odbyło się w obozie ostatnie posiedzenie członków 1 współpracowników Komitetu Polskiego. Wszyscy zostali zwolnieni z obozu i mogli pozostać w Poznaniu, gdzie przydzielono im zastępcze mieszkania, gdyż do własnych nie mogli już powrócić.
 

Obóz przesiedleńczy na Głównej w Poznaniu został zlikwidowany 22 maja 1940 r., a wysiedlanych nadal
z Wielkopolski do GG Polaków osadzano w obozach przesiedleńczych w Łodzi. Po uporządkowaniu cały teren obozu wraz z zabudowaniami przejęty został w czerwcu 1940 roku przez Wehrmacht.
Źródło: Kronika Miasta Poznania 2002 Nr2 ; Zawady i Główna, str. 300-311.

Głaz upamiętniający obóz (liczbę przesiedleńców umieszczonych w obozie określono tu na 100.000).
  Zdjęcia wykonane 28.03.2021 r.


Źródło: zbiory własne.

Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja